Miałam czternaście lat i niewielu znajomych. On, choć mnie nie znał, pomógł mi, pocieszył, był dla mnie miły. Przez ten czyn dobrze go zapamiętałam, ponieważ nikt nigdy nie zachował się względem mnie tak miło. To na pewno o to chodzi, prawda? Bo niby o co innego?
Ta chwila była magiczna. Scena jak z bajki. Chłopak trzyma w swych ramionach dziewczynę, którą ocalił przed upadkiem. Stoją tak w deszczu i wpatrują się w siebie. Jak zakochani. Ale "nic nie może przecież wiecznie trwać". W pewnym momencie drogą nadjechała ciężarówka. Widać, że kierowcy się spieszyło. Na pewno przekroczył dozwoloną prędkość. Pędził jak błyskawica. I gdy koło nas przejeżdżał, wjechał w ogromną kałużę znajdującą się na ulicy. Cała jej zawartość chlusnęła na nas. Wody było tak dużo, że chłopak (kiedy dostał wodą) stracił równowagę i runął na ziemię. Wraz ze mną oczywiście. Wylądowaliśmy w dość jednoznacznej pozycji. Ja leżałam na chodniku na plecach, a prawą rękę trzymałam na torsie blondyna. Nie żebym miała jakieś prowokacyjne zamiary. Po prostu nie chciałam, aby mój wybawca zwalił się na mnie. On natomiast...no cóż. Leżał na mnie przód swego ciała podpierając na rękach. Nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Zbyt blisko. Nastała chwila ciszy. Ale tylko chwila. Zaraz oboje wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem. Chłopak opadł na chodnik i leżał obok mnie. Wciąż padał na nas deszcz, a my leżeliśmy i śmialiśmy się jak głupi.
Zazwyczaj jestem rozsądna. Staram się przewidzieć jakie konsekwencje pociągną za sobą moje wybory. Ale nie teraz. Nie myślałam o katarze czy przeziębieniu. Moje codzienne opanowanie gdzieś zniknęło. Kierowałam się przeczuciem.
Ludzie za dużo myślą. Czasem powinni kierować się instynktem. Dajmy na to mnie. Gdybym postanowiła przeczekać deszcz w teatrze, pewnie nie spotkałabym tego chłopaka. A tak - cieszę się chwilą i czuje się wyjątkowo dobrze. Nawet nie wiem czy ten blondyn to Ross. (a jak to jakiś zboczeniec? O.o Eee...na pewno nie. Zboczeńcy są dużo brzydsi ^^ )
Za dużo myśląc można zniszczyć samego siebie. Zawsze w życiu jest jakieś "ale". Jeśli będziemy się do niego dostosowywać, nie spełnimy naszych marzeń. Nasze życie będzie szare, smutne i monotonne. Nigdy bym nie pomyślała, że będę leżeć w centrum Miami na chodniku w taką ulewę. A co dopiero, że będę się chichrać jak głupia z Bóg wie czego.
Po chwili jednak mój świetny nastrój się pogorszył. Dalej się śmiałam, ale ogarnęło mnie przenikliwe zimno, które dostało się aż do kości. No tak. W końcu zimna woda z kałuży nie służy takiemu zmarzluchowi jak ja. Będę musiała się się podnieść.
Chłopak jednak mnie ubiegł. Wstał jako pierwszy, wyciągnął do mnie rękę i powiedział:
- Choć, pomogę ci.
Chętnie skorzystałam z pomocy i już po chwili staliśmy znów blisko siebie. Pomiędzy nami po raz kolejny zapadła cisza. Nie wiedziałam jak zacząć, co powiedzieć.
- Więc...- zaczęłam i momentalnie się zacięłam
Blondyn tylko wpatrywał się we mnie tymi swoimi słodziaśnymi oczkami.
- To ty Laura? - zapytał a na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech
Teraz wiedziałam już na pewno. To on.
- Tak Ross - odparłam
Wtedy i na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
Nagle niebo rozświetlił błysk a po chwili usłyszałam straszliwy grzmot. Aż podskoczyłam z przerażenia.
- Gdzie mieszkasz? - zapytał blondasek - Lepiej odprowadzę cię do domu. Coś czuję, że szykuje się porządna burza. - dodał patrząc na chmury
- Nie musisz zawracać sobie mną głowy - odparłam pospiesznie
Chłopak znów przeniósł swoje spojrzenie na mnie
- Nie zostawię cię samej. Nie ma mowy. Przecież nie masz nawet parasola.
Tu miał rację. Moje przesłuchanie się przedłużyło i jest już późno, a na dodatek chmury deszczowe zasłoniły całe niebo, więc jest trochę ciemno. Wystarczająco, żebym nie rozpoznała drogi do domu.
- Sommerstreet 28 - poinformowałam chłopaka.
- To daleko stąd, co najmniej 30 minut drogi. - tu zamyślił się na chwilę - Pójdziemy do mnie
- Co? Nie nie...ja wrócę do siebie i ...
- Jeszcze mi się zgubisz. U mnie będziemy za parę minut, a tam się osuszysz i ogrzejesz. Nie chcę, abyś się rozchorowała - powiedział z troską
- Ross nie mogę, przecież ...
- Laura, proszę - prawie wyszeptał i spojrzał na mnie w taki sposób, że aż zaparło mi dech.
Miałam jakieś wyjście? Nie wygram z jego oczętami. Poza tym do swojego domu i tak nie trafię.
- Dobrze - odpowiedziałam - Dziękuję - dodałam i spuściłam wzrok.
Od jakiegoś czasu jestem bardziej nieśmiała w stosunku co do chłopców. Jeśli to w ogóle jest możliwe. Nie przywykłam, aby ktoś się o mnie troszczył (nie liczę Van). Tylko raz byłam w związku. Mój chłopak traktował mnie po prostu źle, ale ja i tak go kochałam. Przynajmniej wtedy myślałam, że to miłość. Jakoś dawałam sobie radę z jego chamskimi odzywkami i niejednokrotnie czynami. Jednak on zerwał ze mną, a może odpowiedniej byłoby powiedzieć "porzucił mnie"? I to w najbardziej niegodziwy sposób jaki mogę sobie wyobrazić. Od tamtego czasu do wszystkich podchodzę z dystansem. Nie chcę, aby ktoś zranił mnie tak jak on - Georg. Samo myślenie o nim wzbudza we mnie nienawiść. I po tym co ten frajer mi powiedział, gdy ze mną zrywał ... Ja. Ja po prostu myślę, że wszyscy
patrzą na mnie z ukosa i drwią ze mnie. Nawet tu, daleko od starego domu. A miałam nadzieję, że to uczucie minie. Zapomnę. Nagle z rozmyślań wyrwał mnie ten piękny głos.
- Widziałaś mój parasol? - zapytał Ross rozglądając się się dookoła.
Więc także zaczęłam szukać przedmiotu. I po chwili znalazłam. Leżał na ulicy. Całkowicie zmiażdżony przez ciężarówkę.
- Eee...Ross? Chyba muszę odkupić ci parasol - powiedziałam zmieszana i wbiłam wzrok w ulicę
- Jak dobrze, że wziąłem parasol Rockiego! - usłyszałam w odpowiedzi - Nie musisz mi nic odkupywać. Mój Henio śpi sobie w domu wśród skarpetek.
Zaraz zaraz. O czym on mówi? O bracie? O koledze? Bo chyba nie mówi o parasolu, prawda?
Nagle niebo znów rozbłysło i usłyszałam grzmot głośniejszy niż poprzednio, zerwał się wiatr.
- Będziemy musieli pobiec. W przeciwnym razie znajdziemy się w poważnych kłopotach. Zaraz rozpęta się tu piekło. - chłopak zlustrował mnie wzrokiem - Dasz radę?
Domyśliłam się o co chodzi. Buty na obcasie i sukienka nie są zbyt dobrym strojem sportowym.
- Ja nie dam rady? Proszę cię - odparłam z pewnością w głosie
- Dobrze w takim razie ... co ty robisz?
- Zdejmuję buty, nie widać? - zapytałam jakby to było coś oczywistego
Miałam już za sobą kawałek przebiegnięty w tych obcasach. I wiem jedno - już nigdy nie będę w nich biegać. Z moim szczęściem w najlepszym wypadku złamałabym nogę. Wzięłam swoje obuwie do ręki i rzekłam.
- Prowadź
Po tym słowie chłopak zaczął biec, a ja ruszyłam za nim. Wspominałam już, że ma okropnego pecha? Nie? To wspomnę teraz. Na początku biegliśmy chodnikiem, ale ten po chwili się skończył. Nie wiedziałam o tym, bo niby skąd miałam wiedzieć. Spadek był tak duży, że straciłam równowagę i wygrzmociłam o ziemię.
- Auć - syknęłam i potarłam swój obolały zadek
Odpowiedział mi rozbawiony głos
- Nie wiesz, że nigdy nie dokończyli tego chodnika?
- No bardzo przepraszam, że w ciągu dwóch dni nie poznałam każdego chodnika w Miami - powiedziałam sarkastycznie mrużąc oczy. Następnie skrzyżowałam ręce i zrobiłam obrażoną minę. - Tak przy okazji, nie uważam aby to było takie zabawne - dodałam
- No już nie dąsaj się - powiedział Ross i dotknął mój nosek
Po tym geście po moim ciele rozeszło się mrowienie, które po chwili zamieniło się w przyjemne ciepło "Laura, co się z tobą dzieje?" - zapytałam się w myślach
- Daj mi rękę - powiedział blondyn - Pobiegniemy razem. Może wtedy się nie zabijesz - dodał, a w jego oczach znów zobaczyłam iskierki rozbawienia
Chwilę się wahałam. Wciąż pamiętałam, że obiecałam sobie zachowywać dystans. Nieufnie spojrzałam na jego rękę. Jakbym bała się, że coś mi zrobi.
- Przecież nie gryzę - rzucił wciąż się uśmiechając.
Jeszcze chwilkę siedziałam nieruchomo, po czym niepewnie podałam mu rękę.
Przez całą trasę udało mi się nie zaliczyć już ani jednej gleby i po jakimś czasie blondyn otwierał już drzwi do swojego domu. Przepuścił mnie w nich, przez co oblałam się rumieńcem. Miałam nadzieję, że w ciemności jaka panowała w mieszkaniu nie było tego widać.
- Hm. Widocznie moja rodzinka pojechała gdzieś beze mnie.
"Bogu dzięki" pomyślałam. Jeszcze tego brakowało, żeby cała jego rodzina mnie witała. Jeszcze pewnie ktoś rzuciłby w żartach, że ładna z nas para. Wszyscy by się śmiali, a ja spaliłabym buraka. Tego bym nie przeżyła.
- Choć ze mną - rzekł Ross - Musisz się przebrać
- Ale ja nie mam ubrań - odparłam mało inteligentnie
- Wiem. Za to moja siostra ma mnóstwo. Nie obrazi się, jak coś pożyczysz - rzucił i pociągnął mnie za sobą na górę
Stanęliśmy przed drzwiami z napisem:
"Gniazdko Rydel.
Kosmitom wstęp wzbroniony"
Rydel? Jaki zbieg okoliczności.
- Ciekawe...
- Co? - zapytał blondyn
- Dziś rano poznałam jakąś Rydel. To pewnie popularne imię tutaj.
- Jaką Rydel? - dociekał
- Lynch. Rydel Lynch.
Chłopak tylko się uśmiechnął i odrzekł:
- Tym bardziej moja siostra nie będzie zła jak coś sobie pożyczysz.
Nie zrozumiałam go, więc tylko zmarszczyłam brwi. O co mu chodzi?
- Wejdź do środka i coś sobie wybierz, a ja pójdę do siebie. Zaraz wracam - poinformował mnie chłopak i ruszył na koniec korytarza.
Odprowadziłam go wzrokiem. Jak tak można no. Pierwszy raz jestem u niego w domu...Co ja gadam? Widzimy się pierwszy raz od czterech lat, drugi raz w życiu, a on na luzie mi mówi, że mam sobie wejść do pokoju jego siostry, pogrzebać w jej rzeczach i wziąć sobie od niej jakieś ubranie. No co za człowiek.
Chwilę jeszcze tak stałam i wpadłam na pewien pomysł. Jeśli dopisze mi szczęście znajdę w pokoju Rydel suszarkę. Wtedy wysuszę moją sukienkę i nie będę musiała grzebać w jej rzeczach. Niepewnie złapałam za klamkę i pociągnęłam drzwi. I nic. Zamknięte. Wtedy w moje oczy rzuciła się różowa karteczka z napisem:
"Jeśli chcesz wejść, zapukaj. Jak będę w środku, może otworzę. A jak mnie nie ma, to nawet nie próbuj otworzyć. Zmieniłam zamek w drzwiach na najmocniejszy jaki mają w Miami. Nawet Twoje gryzienie Rocky nic nie da.
Całuski
Rydel ♥ "
"No to to jest oryginalne" - pomyślałam. Ale co teraz? Jedynym rozwiązaniem jest chyba pójść do Rossa. Nie będę tak stać na korytarzu zwłaszcza, że zamoczę im dywan. Ciągle kapie ze mnie deszcz. Obróciłam się więc na pięcie i ruszyłam na koniec korytarza gdzie, jak miałam nadzieję, znajduje się pokój chłopaka. Dziwnie się czułam. Taki duży, obcy dom. W dodatku panuje tu taka cisza. Szłam prawie na palcach. Wydawało mi się, że nawet najmniejszy dźwięk jaki bym z siebie wydała, zakłóciłby panujący tu spokój. Minęłam po drodze licznie drzwi. Na jednych nie było na pisane nic, a na innych imiona. Wspomniane wcześniej: "Rydel" oraz "Riker", "Rocky", "Ryland", "Ellington". Już byłam blisko końca korytarza, gdy na ścianie zobaczyłam obraz. Namalowana na nich była rodzina. Chciałam przyjrzeć się jej bliżej, więc podeszłam do przeciwległej ściany. Zobaczyłam obejmujących się kobietę i mężczyznę. Zapewne rodziców reszty osób widniejących na malowidle. Wśród nich rozpoznałam Rossa i ... Rydel? Na tabliczce powieszonej pod obrazem przeczytałam:
"THE LYNCH FAMILY"
Czyli Ross i Rydel to rodzeństwo! To wiele wyjaśnia! Dokładnie przyjrzałam się reszcie postaci widniejących na malunku. Próbowałam zapamiętać ich twarze i wtedy usłyszałam kolejny grzmot. O wiele głośniejszy od poprzednich. Przestraszona odwróciłam się w stronę pokoju Rossa i ruszyłam przed siebie. Odchodząc rzuciłam ostatnie spojrzenie w stronę obrazu. Po chwili stałam pod pokojem blondyna.
- Ross? - zapytałam cicho
- Wejdź - odparł
Otworzyłam więc drzwi i stanęłam jak wryta. Jakimś dziwnym sposobem z wrażenia zaschło mi w gardle, a moje serce przyspieszyło. Rozszerzonymi oczami wpatrywałam się w blondyna, który nie miał na sobie koszulki. Jeszcze nie zdążył się ubrać. Poczułam chęć dotknięcia jego umięśnionego ciała i ... Laura debilu ! Co ty wygadujesz ?! Co się z tobą dzieje? Po chwili uświadomiłam sobie, że najzwyczajniej w świecie gapię się na tors chłopaka. Momentalnie wbiłam wzrok w podłogę i pokryłam się szkarłatnym rumieńcem
- O co chodzi? - zapytał blondasek
- Ja...pokój Rydel...jest...zamknięty...na klucz - wydukałam
- Hm. Mogłem się tego spodziewać - powiedział raczej sam do siebie niż do mnie
Następnie podszedł do szafy i zaczął w niej czegoś szukać. Po chwili pokazał mi się z wyrazem tryumfu na twarzy i wręczył mi spodnie od dresu, podkoszulek i bluzę. Byłam zbyt przejęta wcześniejszym widokiem żeby cokolwiek powiedzieć lub zrobić
- Możesz się w to przebrać - oznajmił - Pewnie te rzeczy będą na ciebie za duże ale lepsze to niż nic. Tam jest łazienka - wskazał ręką na drzwi z lewej strony.
- Dziękuje - powiedziałam wciąż speszona i weszłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
"Oddychaj" powtarzałam sobie w myślach. Co mnie opętało? Szybko podeszłam do umywalki i obmyłam twarz zimną wodą. Teraz lepiej. Spojrzałam do lusterka. Z moich policzków powoli schodził rumieniec. Mam nadzieję, że jakimś cudem Ross go nie zauważył. Hm. Wyglądałam całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, co dziś przeszłam. Zrzuciłam z siebie ubranie. Oczywiście sukienka do wyrzucenia. Wzięłam więc moje buty i owinęłam w zniszczony strój. Niech przynajmniej one przeżyją ten dzień. Następnie założyłam spodnie, które momentalnie się ze mnie zsunęły. "Trochę za duże" , tak? Dobrze, że w pasie zamiast gumki miały sznurek. Owinęłam się nim dwa razy po czym zawiązałam jak najmocniej. Jeszcze tego mi brakuje, żeby portki mi spadły. Nogawki musiałam podwinąć co najmniej 4 razy. Ale udało się. Z koszulką nie było problemu, natomiast rękawy od bluzy podciągnęłam i gotowe. Wyglądałam jak chłopczyca, ale spoko. Wzięłam więc do ręki stare rzeczy i wyszłam z łazienki.
Zobaczyłam, że Ross czeka na mnie w swoim pokoju. Leżał na łóżku i wydawało mi się, że śpi. Dokładniej mu się przyglądnęłam. Stwierdziłam, że ma już kompletny strój i się zasmuciłam. Chciałam jeszcze pooglądać go bez koszulki, bo...ogarnij się ( -,- )
Podeszłam cichutko do łóżka blondyna.
- Ross? - wyszeptałam
- BUARARAAJGSSVHGA !!! - krzyknął nagle zrywając się do pozycji stojącej
Przerażona odskoczyłam od niego i wpadłam na ścianę. Chłopak tylko zaczął się śmiać. Chichrał się jak opętany. Glebnął na ziemię i trzymając się za brzuch turlał się po niej.
Nienawidziłam gdy ktoś mnie straszył. Nawet Van dostawała ode mnie za to bęcki. Jego jeszcze nie znam, więc nie wypada go bić. Zacisnęłam więc zęby i zmrużyłam oczy. Patrzyłam na niego z mordem w oczach. Ross, kiedy w końcu się ogarnął, podszedł do mnie wciąż się uśmiechając
- A co jakbym na zawał zeszła no? - zapytałam urażona
- Tego bym sobie nie darował
- Pff - prychnęłam i obróciłam się do niego tyłem
Blondyn podszedł do mnie i zapytał kuszącym tonem
- W ramach przeprosin zrobię ci kakałko, chcesz?
Na te słowa moje oczy się zaświeciły. Ja kocham kakałko! Kakałko jest rozwiązaniem wszystkich problemów!
- Ale i tak się zemszczę - rzuciłam obojętnie i dumnie wyszłam z pokoju.
________________________________________________________________________
Hejo!
Jest i rozdział 4! Dziś nie będę ględzić. Tylko jedna rzecz:
Dziękuje Wam! Dziękuje, że jesteście i że piszecie takie miłe komentarze! Miód oblewa me serce i rozpływam się w tych słowach ... zaraz? co? xD No nie ważne.
Po prostu : DZIĘKUJĘ! <3
PS. Nie wiem, czy Ross szukał pomidora, ale chyba go teraz znalazł. Chociaż do Lau chyba bardziej pasuje ogórek nie? Jest taki szczuplejszy i... koniec z żółtym serem -.- ma na mnie zły wpływ :/
~Rose
Super rozdział:)
OdpowiedzUsuńHej :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dzisiaj wszystkie twoje dotychczasowe rozdziały.
Spodobał mi się twój styl pisania jak i sam blog.
Na prawdę :D
Weny na nexta życzę!
Świetny ;d
OdpowiedzUsuńMam prośbę, mogłabyś dodać obserwatorów?
Jezu kobito..odkleić się nie mogłam...to jest boskie...świetne. Naprawdę sama słodycz. A ostatnia scenka normalnie wciąż się chichram. Kocham to. Cóż mogę jeszcze powiedzieć czekam na nexta...życzę weny...buziaki kochana<3
OdpowiedzUsuńMusiałam to przeczytać dwa razy, bo AŻ tak mi się spodobał ten rozdział:D Nie wiem, jak można TAK świetnie opisywać wszystko, wow^^
OdpowiedzUsuńJestem strasznie ciekawa dalszego ciągu, tym bardziej, jeśli Lau znajduje się w domu Lynchów:D Będzie się działo!
Ps. Nie odstawiaj sera, ser jest zdrowy, chociaż możesz przejść na ogórka^^