piątek, 29 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 6 cz.1

~Laura~
Obudziły mnie delikatne promienie słońca muskające moją twarz. Nie otworzyłam jednak oczu. Postanowiłam spać cały dzień. Zwłaszcza po tym całym przesłuchaniu i tak dalej. Obróciłam się więc na drugi bok i ... spadłam na ziemię? Ej, moje łóżko jest szersze! Jak to Van zrobiła mi jakiś kawał to zabiję! Niechętnie otworzyłam oczy. Przecież to nie mój sufit...zaraz. Momentalnie stanęłam na nogi i rozglądnęłam się po pomieszczeniu, w którym spałam. Na fotelu nie daleko mnie dostrzegłam Rossa. A tak! Wszystkie chwile z wczorajszego dnia zaczęły powracać do mnie z niesłychaną częstotliwością. Wszystkie uczucia, myśli. Od nadmiaru tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie, więc opadłam z powrotem na sofę. Mój wzrok spoczął na śpiącym blondasku. Awww. Jest taki słodziaśny jak śpi. Włosy w uroczym nieładzie, rzęsy rzucające cienie na policzki, lekko rozchylone usta...co się ze mną dzieje? Van powiedziałaby, że...VAN! Pewnie się martwi gdzie jestem. A jak zgłosiła moje zaginięcie na policję? Czy to będzie w moich papierach? A jak mnie zabije, za to że zniknęłam? No nic. Muszę szybko biec do domu, zanim jeszcze pogorszę sprawę. Rozglądnęłam się po salonie w celu znalezienia jakiejś kartki i długopisu. Są, na komodzie. Wzięłam więc pisadło do ręki i nabazgrałam na papierze:


"Dziękuje za wszystko 
~Laura"

Następnie chwyciłam do ręki przygotowane wczoraj zawiniątko z moich butów oraz zniszczonej sukienki i wybiegłam z domu Lynch'ów.


***

Paręnaście minut potem byłam u siebie w domu. Cichutko otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się do środka. Może dopisze mi szczęście i Van mnie nie usłyszy? A wtedy wkradnę się do swojego pokoju i udam, że byłam tam całą noc? Tak, to nawet dobry pomysł. Kiedy szłam w stronę schodów, przechodziłam koło kuchni. W oczy rzuciła mi się karteczka przypięta na lodówce. Skradłam się więc do kuchni i przeczytałam to, co jak się okazało, napisała Van. Była to raczej epopeja niż notatka, ale powiem w skrócie o co jej chodziło.
Poinformowała mnie, że zaraz po moim wyjściu na casting, zadzwonił do niej Avan. Powiedział, że przyleci tu, więc ona postanowiła wyjechać mu na spotkanie. W postscriptum napisała:

"Jak wszystko będzie dobrze - a będzie na pewno, przenocuję wraz z Avanem w hotelu. Jutro około południa przyjedziemy do domu" 

Darowałam sobie dokładnego studiowania wyrazów podziwu Van dla Avana. Pisała między innymi jaki to on słodki, idealny, kochany. Szczerze? Miałam tego dość więc po prostu zmięłam kartkę i wrzuciłam do kosza. 
Następnie pobiegłam do swojego pokoju, aby spokojnie się wyspać.

***


Stan błogiego odpoczynku nie trwał jednak zbyt długo. W pewnym momencie usłyszałam donośny dzwonek mojego telefonu. Niechętnie wyciągnęłam rękę na komodę. Na ekranie widniał napis "numer zastrzeżony". Zmarszczyłam brwi i odebrałam połączenie:

- Dzień dobry - usłyszałam w słuchawce
- Dzień dobry - odparłam obojętnie
- Nazywam się Sasha Black i jestem sekretarką Pana Kevina Kopelow - twórcy serialu "Austin & Ally". Czy mogę rozmawiać z panną Laurą Marano? - na te słowa oczy wyszły mi z orbit
- Tak. Przy telefonie.
- Jury było zachwycone Pani zdolnościami wokalnymi i aktorskimi. Dzwonię, by przekazać, że dostała Pani rolę Ally Downson. Czy jest Pani nadal zainteresowana braniem udziału w tym przedsięwzięciu? - ciągnęła kobieta znudzonym głosem
- Ja...tak. Tak jest. Oczywiście.
- Dziś w Teatrze w centrum Miami o godzinie piętnastej odbędzie się "spotkanie integracyjne", na którym zostaną przekazane szczegółowe informacje dotyczące dalszej pracy.
- Dobrze
- Do widzenia.
- A i ... - nawet nie kończyłam, bo po drugiej stronie nikogo już nie było
Nie za miła ta sekretarka.

Powoli odłożyłam telefon na komodę i gapiłam się w ścianę. Po chwili wyraz zaskoczenia zniknął z mojej twarzy, a pojawił się na niej ogromnaśny banan. Zaczynało do mnie docierać to, co przed chwilą usłyszałam. Dostałam rolę. Ja Laura Marano będę grać w serialu. Momentalnie wyskoczyłam na łóżko i zaczęłam po nim skakać jak opętana. Jednak to nie wystarczyło, więc do tego zaczęłam piszczeć i biegać po domu jak głupia. Na koniec weszłam do szafy, wykrzyczałam się do niej, po czym jak gdyby nigdy nic zamknęłam jej drzwi i poszłam z powrotem do pokoju. Jak się cieszę! Ale zaraz? Która godzina? Rany 12.20 ! To ile ja spałam! Muszę zrobić dobre wrażenie na całej obsadzie! Co ubrać? Coś eleganckiego, ale nie tak bardzo, żeby nie wyjść na sztywniaka... Po krótkim namyśle wybrałam to:




Chyba powinno się nadać. W podskokach wbiegłam do łazienki, wzięłam szybciutki prysznic, pociągnęłam rzęsy maskarą, usta szminką, a paznokcie lakierem (tymi co na obrazku). Rozpuściłam włosy, rozczesałam je i lekko podkręciłam. Gotowe. Tym razem nie zapomniałam o torebce. Wrzuciłam do niej telefon, słuchawki, portfel, chusteczki, gaz pieprzowy - tak na zaś i zeszłam do kuchni.  Nabazgrałam szybko na kartce gdzie idę i powiesiłam na lodówce. Byłabym zaskoczona, gdyby Van w ogóle to przeczytała. Zapewne zajmie się Avanem i nawet ucieszy się, że mnie nie ma. Będą mieć cały dom dla siebie i wolę nie myśleć, co w nim będą robić. Złapałam jeszcze do ręki jabłko leżące na stole i udałam się w kierunku drzwi. Ostatni raz spoglądnęłam w lustro wiszące w korytarzu. Wyglądałam nawet dobrze co - przy mojej niskiej samoocenie - jest świetnym wynikiem. Wyszłam z domu zamykając za sobą drzwi na klucz. Wgryzłam się w owoc i ruszyłam przed siebie w stronę teatru.

***

Na miejsce dotarłam nawet przed czasem. Zostało mi piętnaście minut do wykorzystania. Postanowiłam więc pooglądać wiszące na ścianach afisze spektaklów odrywanych w teatrze.
- Przepraszam? - zapytała ciemnowłosa dziewczyna, która w tym momencie do mnie podeszła - Nie szwendał się tędy taki nienormalny rudzielec?
- Nikogo takiego nie widziałam - odparłam
- Uff to dobrze. Niechcący rozlałam na jego buty gorącą czekoladę i boję się jego zemsty - mówiła promieniejąc - A tak w ogóle, jestem Raini - dodała i wyciągnęła w moją stronę dłoń
- Miło mi - odpowiedziałam i także podałam jej rękę - A ja Laura
Wymieniłyśmy uśmiechy
- To...jesteś w obsadzie serialu? - zapytała dziewczyna
- Tak gram Ally Downson
- Serio? To świetnie! Ja gram Trish! Jej najlepszą przyjaciółkę!
- Świetnie! - odparłam zadowolona.
Już znam kogoś z obsady - dziewczynę, która gra moją najlepszą przyjaciółkę. I do tego wydaje się miła. To wszystko jest za piękne, aby było prawdziwe.
Nagle podbiegł do nas jakiś rudy chłopak. Pewnie ten o którym mówiła Raini.
- Raini Rodriguez! Jak dopadnę to ubije! A już na pewno pożegnaj się ze swoją torebką!
- Calum! Tylko nie torebusia! Wyczyszczę ci te głupie buty! 
- No ja myślę!
- Dobra!
- Dobra!
Wykrzykiwali na przemian dławiąc się śmiechem. Wyglądali na bardzo dobrych (co najmniej) znajomych. A ja myślałam, że Raini mówi o kimś obcym. Gdy już w końcu się uspokoili, ciemnowłosa otarła z policzków łzy wywołane śmiechem i powiedziała:
- Przedstawię was sobie. Calum, to jest Laura... - popatrzyła na mnie wyczekująco
- Marano,
- Lauro, ten o to głupkowaty rudzielec to Calum Worthy
- Oj tam zaraz głupkowaty - odparł wciąż z uśmiechem chłopak i szturchnął Raini w ramię
Następnie standardowo podaliśmy sobie ręce i wymieniliśmy : "Miło mi"
- Też będziesz występować w serialu? - zapytałam się chłopaka
- Tak, będę grać Deza
W tym momencie zadzwonił jego telefon, więc opuścił nas i odszedł na bok. Raini natomiast powiedziała, że ma coś do załatwienia i zostałam sama. Znowu. Podeszłam więc do ławki stojącej po przeciwległą ścianą i usiadłam na niej.
Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Zobaczyłam same nieznane mi twarze. Właśnie wtedy naszła mnie chęć by wybiec stąd i już nie wrócić. Wiem, że to dziwne, ale nie dla kogoś takiego jak ja. Nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki - takiej na dobre i na złe. Zawsze czułam się samotna. Nienawidzę tego uczucia. Uczucia, że wszyscy patrzą się na ciebie i wyśmiewają się. Wrażenie, że jest się innym. Kimś, kto nigdzie nie pasuje. Nie może należeć do żadnej grupy w społeczeństwie. Odmieniec. Spuściłam wzrok z licznych grupek ludzi rozmieszczonych w sali i wbiłam spojrzenie w swoje buty. Modliłam się w myślach, aby podeszła do mnie Rani lub Calum. Wtedy byłoby mi znacznie raźniej. Nagle poczułam, że ktoś siada obok mnie na ławce.
"Dzięki Bogu" pomyślałam i podniosłam wzrok mając nadzieję ujrzeć ciemnowłosą. Moim oczom  natomiast ukazał się chłopak. Uroczy uśmiech, roześmiane oczy, rozczochrana blond czupryna - Ross.
- Siemka - rzucił opierając się nonszalancko o ławkę
- Hej - odparłam i mimowolnie się uśmiechnęłam
- Wieesz...stęskniłem się za moim cieplutkim dresikiem - powiedział robiąc smutną minkę
Na moje policzki w mgnieniu oka wyskoczył rumieniec. Nienawidziłam tego. Van mówiła mi :"Można czytać cię jak książkę" - i miała rację. Przez to, że stale się rumienię, można bez problemu poznać kiedy jestem zawstydzona i tak dalej. To okropne.
- Ja...przepraszam. Po prostu.... Zapomniałam i ...
- Tylko się z tobą droczę - posłał mi promienny uśmiech
W tym momencie usłyszałam chrząknięcie. Ross rzucił zirytowane spojrzenie w głąb sali i zwrócił się do mnie
- Jestem tu z rodzeństwem, a to straszne debile. No i ubzdurali sobie, że muszą cię poznać bo umrą, a przed śmiercią ogolą mnie na łyso. - jego twarz wykrzywiła się w grymasie, jakby wyobrażał sobie siebie bez włosów, po czym kontynuował - To...zechciałabyś poznać moją rodzinkę? Oczywiście jeśli to nie problem - dodał pospiesznie
Skąd oni o mnie wiedzieli? Czy Ross komuś o mnie opowiadał? Jeśli tak, to dlaczego? Wyśmiewał się z tego, że zaliczyłam wczoraj glebe? Tyle pytań...Ale w sumie to nie mam wyboru. Przynajmniej będzie mi raźniej, rozerwę się i będę miała więcej znajomych w nowym mieście.
- Oczywiście, że nie - powiedziałam i uśmiechnęłam się do blondaska
- Świetnie - odparł i wstał ciągnąc mnie za rękę
Po chwili stanęliśmy przed czteroosobową grupą. Od razu przed szereg wyrwała się Rydel i mocno mnie uścisnęła.
- Laura! Nie wiedziałam, że to o tobie opowiadał Ross! - czyli miałam rację, tylko co opowiadał?
- Czyli z Delly się znacie. Kto następny...hmm Riker?
Przede mną stanął przystojny blondyn.
- Miło mi - powiedział
Co jak co ale dobre wrażenie to on robił. Nawet barwę głosu ma świetną.
- A mnie to już nikt nie przedstawi? - żalił się nieznany mi brunet
- Ten czubek to z kolei Rocky - oznajmił rozbawiony Ross
- Ja ci dam czubek - zagroził tamten, po czym rzucił się na blondyna i wylądowali na ziemi
- No nie ważne - rzuciła Rydel przenosząc wzrok z bijących się braci z powrotem na mnie - To ja przedstawię ostatniego. To niby nie nasz brat, ale w sumie jakby rodzina. Poznaj...
- Laurenty? - przerwał jej brunet stając przede mną
Zaraz, zaraz. Skąd on... Nieee. Niemożliwe. Chociaż tylko on mnie tak nazywał...
- Ela? - zapytałam niepewnie, na co on uśmiechnął się serdecznie. Od razu odwzajemniłam uśmiech, po czym rzuciłam się w ramiona chłopaka. Okręcił mnie pary razy w koło. Przez cały czas się śmialiśmy. Gdy brunet postawił mnie na ziemi, zobaczyłam, że Ross, Riker, Rydel i Rocky gapią się na nas, jakby pierwszy raz starych znajomych widzieli. Czy to aż takie dziwne?
- Eee...sorry, że głupio zapytam, ale czy coś mnie ominęło?

________________________________________________________________________
Szemano ! 
Wiem...PRZEPRASZAM! Nie wiem co się ze mną dzieje. Rok szkolny się nie zaczął, a ja już mam opóźnienie w rozdziałach...
Na swoją obronę mam tylko to, że napisałam część rozdziału i tak baaardzo mi się podobała, ale za sprawą apki "Blogger" na telefon przypadkowo ją usunęłam. Później straciłam mnóstwo czasu na próby napisania tego jak wyszło za pierwszym razem, ale mi nie wyszło no xD I teraz macie taki szajs jaki jest :3
No trudno. Ja zawsze mam takie szczęście.
To tyle.
~Rose

PS. A i jeszcze jedno xD Dodałam w końcu tych obserwatorów^^ przepraszam, że dopiero teraz, ale ten blog jest moim pierwszym i nie miałam pojęcia jak to zrobić :3

niedziela, 17 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 5

~Ross~

Wyszedłem z pokoju zaraz za dziewczyną,  po czym udaliśmy się do kuchni.
- Zobaczysz,  że robię najlepsze kakao na świecie ! - oznajmiłem pewnie
Laura zwróciła na mnie swój wzrok i odparła z uśmiechem
- Mam nadzieję
Następnie usiadła przy stoliku i zaczęła bawić się zamkiem od bluzy.  Skorzystałem z tego,  iż na mnie nie patrzy i zacząłem dokładnie się jej przyglądać.
Wielkie, cudne, brązowe oczka. Idealne usta.  Lśniące włosy.  Długie rzęsy.  Szczupła sylwetka. Uroczy niski wzrost. Ta dziewczyna jest niesamowita! Chciałbym wpleść swe palce w jej włosy,  dotknąć policzka i ...
Ross! Ty debilu! Zachowuj się mendo!
Jakimś cudem wyrwałem się z transu, w jaki nieświadomie wprowadziła mnie dziewczyna.
Co ja miałem...a tak ! Kakao !
Ruszyłem więc w stronę lodówki, w celu wyjęcia mleka. Już złapałem za jej drzwiczki, gdy mój wzrok przyciągnęła różowa kartka zgięta na pół. Otworzyłem więc ją i przeczytałem jej zawartość:

" Ross
Jestem razem z chłopcami u babci. Gdy zeszłam na dół o 12.00
 zastałam ich wszystkich nieprzytomnych, a Rockiego na skraju śmierci. 
Wszyscy byli w takim stanie, że jedyną deską ratunku była właśnie babcia.
 Nakarmi ich i wyleczy.

Ale, ale...pojechali beze mnie? Jak tak można! Ja też prawie z głodu umarłem no! I pyszny obiadek! Ok. Muszę być twardy. Zresztą, gdybym pojechał do babci nie spotkałbym Laury. Taaa, to jedyne pocieszenie. Sam dziwię się, że tak uważam, ale wolę Laurę, niż ten obiadek. Zacząłem czytać dalej:

Jak mogłeś pozwolić Rockiemu, żeby zjadł to coś co nazwaliście "jajecznicą"?! Ale o tym po powrocie... Znając życie chłopcy nażrą się jak świnie i będą spać, więc wrócimy jutro w południe. Mam nadzieję, że przesłuchanie poszło dobrze.
 Wszyscy trzymaliśmy za ciebie kciuki.
PS. Nie zapominam o Tobie, przywiozę ci babeczki od babci ;*
Całuski Rydel ♥ "

I to ja dostanę ochrzan?! To Riker jest najstarszy i jajecznica była jego pomysłem! 

~ Tego samego dnia rano ~
- To - zaczął Ell - co na śniadanko ?
- Popaczajcie. Delly kupiła jajka - poinformował zebranych Ross.
- To może jajecznica? - zapytał Riker
- Może być ! - odpowiedzieli pozostali

Nie zwlekając ani chwili dłużej chłopcy wzięli się za przyrządzanie dania. A że są debilami to wyszło jak wyszło. Cała praca zapowiadała się dobrze: Rocky wyjął patelnię, Ell jajka...i to tyle z dobrego.
- Ejj. Zróbmy tą jajecznicę taką, jaką każdy sobie wymarzył! - powiedział nie kto inny jak Riker
- TAAAAAAAAAAAKKK!!!!!!!!!!!!! - odparła reszta
I zaczęło się. Każdy przynosił na stół co mu pasowało. Po 10 minutach na stole można było znaleźć:
Jajka, ser, masło, ziemniaka, ogórka, starą skarpetę, mleko, pepsi, czosnek, brokuły, żelki, czekoladę, groch, bób, sierść psa, papier toaletowy, parówki oraz sól i pieprz - tak do smaku
- Chłopaki. Coś czuję, że to będzie najlepsza jajecznica EVER ! - wykrzyknął Ross
- Na 100 pro - dodał radosny Ell
Następnie nasi tępi chłopcy (których i tak wszyscy kochają ♥) zaczęli wrzucać przygotowane składniki do ... makutry, czyli tego:



Gdy Riker miał wrzucać papier toaletowy odezwał się Ross:
- Do reszty ogłupiałeś?
- Ale co? - zapytał zdezorientowany
- Wrzuciłbyś tu papier z tą twardą rurką ze środka?! Przecież ona się nie rozpuści!
- Racja! Jak dobrze, że czuwasz Ross.
- Się wie!
Tak więc chłopcy wydłubali "twardą rurkę" z papieru, a resztę wrzucili do makutry. Skarpeta też się nie chciała rozpuścić, więc polali ją wodą i wrzucili do miksera. Zmiksowaną skarpetę dodali do reszty. Jajek nie rozbijali, bo - jak stwierdził Rocky - ze skorupką będzie fajnie chrupać. Na koniec wszystko zalali mlekiem i pepsi.
- A kto będzie makutrować? - zapytał Ell
- Nie ja !
- Nie ja !
- Nie ja !
- Ugh. To się nie liczy! Ja się pytałem więc ja nie!
- Ale ja nie wiem co znaczy makutrować! - wykrzyknął Rocky
- Ja też!
- Ja też!
- Rany! Jesteście tak niewykształceni! Ja to zrobię - poddał się Ellington
Okazało się jednak, że on sam raczej nie wie co znaczy "makutrować", ponieważ po prostu ubijał wszystko jak leci. Po godzinie z całości zrobiła się w miarę jednolita papka, więc Ross potarł patelnię salcesonem, a Riker zaczął na niej smażyć to coś co zrobili.
Kolejna godzinka i spalona papka gotowa.
Nikomu z towarzystwa  nie spodobał się kolor przygotowanej "jajecznicy". Była zielono, szaro, brązowa. Z dodatkiem różu - ze skarpety. Chłopcy zawołali więc kota sąsiada, aby on skosztował jako pierwszy. Kiedy kot powąchał "to coś" zaczął przeraźliwie miauczeć i w 2 sekundy wydrapał w drzwiach dziurę, po czym uciekł z prędkością światła
- To kot. Co on tam wie. - pocieszał zgromadzonych Ross
- Ja umieram z głodu - poinformował Ell - kto próbuje na pierwszego
- Załatwimy to po męsku - dodał Riker
- Tak! - zgodził się Rocky
- Papier, nożyce, kamień ! - wykrzyknęli wszyscy razem
Jak postanowili tak zrobili, a że Rocky wiedział tylko jak wygląda "papier" - przegrał. Biedaczek. Wziął więc do ręki łygę, nabrał kopiastą i wepchnął do buźki. Przeżuł i połknął.
- Chłopaki to jest niesamowite! - wydarł się, ale po chwili jego twarz zrobiła się fioletowa. Chłopak zatkał usta ręką i czym prędzej pognał do toalety, zrzucając tym samym całe danie na ziemię. Po chwili dało się słyszeć odgłosy zwracanej "jajecznicy". Reszta obeszła się smakiem, bo przecież nie są prosiakami żeby jeść z ziemi.

~Ross~
Trudno. Tłumaczyć się będę jak wrócą.
Zmiąłem więc kartkę i wyrzuciłem do kosza. Następnie wziąłem się za przygotowywanie kakałka. 



Po skończonej pracy zaproponowałem Laurze pójście do salonu, gdzie będzie wygodniej. Dziewczyna zgodziła się i po chwili byliśmy na miejscu. Ja siedziałem na fotelu, a ona na sofie.
- Spróbuj - zachęciłem brunetkę
Laura pociągnęła łyk napoju i spojrzała na mnie. Jej oczy trochę się rozszerzyły, a na ustach zawitał uśmiech
- Ross! To jest przepyszne! - wykrzyknęła uradowana i wzięła kolejny łyk
Teraz nad jej ustami została śmietana. Wyglądała tak ślicznie! I ten uśmiech...
- Co się tak na mnie patrzysz? - zapytała mrużąc swoje oczęta
- Masz śmietanowe wąsy - odparłem wciąż się szczerząc
Dziewczyna momentalnie odstawiła kubek na stół i wytarła usta. Na jej policzkach zawitał rumieniec. Ona wygląda tak słodko jak się rumieni. Jest wtedy taka bezbronna. Aż ma się ochotę ją przytulić, aby żadne zło tego świata nie dotarło do takiej kochanej istotki.
- Gdzie jest twoja rodzinka? - zapytała chcąc zapewne, abym przestał się na nią gapić
Brawo ja. Pewnie ma mnie teraz za jakiegoś zboczeńca.
- Rodzeństwo jest u babci, a rodzice w delegacji. A ty masz rodzeństwo?
- Tak siostrę Vanessę. Mieszkamy tu razem.
- A rodzice? - po tym pytaniu brunetka momentalnie posmutniała, ale odparła
- Są w pracy. Za granicą.
Nie wiedziałem jak zmienić temat. Nie miałem pojęcia, że nie powinienem pytać o rodziców.
- Myślałem, że mieszkasz w Chicago - tylko to udało mi się wymyślić
- Miałam nadzieję, że ty też - powiedziała, ale momentalnie się poprawiła - Przeprowadziłam się tu niedawno, po tym, jak moja siostra dostała rolę w serialu.
 "Miałam nadzieję, że ty też"? Czy ona o mnie myślała? A może nawet mnie szukała?
Niee...nie ma co sobie robić nadziei. Prawda jest taka, że ja o niej myślałem. Uważałem, że już nigdy nie spotkam dziewczyny tak wyjątkowej jak Laura, którą poznałem na koncercie. I miałem rację. Żadna nawet w małym stopniu nie mogła równać się z brunetką. Ona jest wyjątkowa. Wiedziałem to już jako dzieciak. Ma w sobie coś, że ciągle się o niej myśli. Nawet jej szukałem, ale co ja wiele mogłem zrobić. Wiedziałem tylko, że ma na imię Laura i ... w sumie teraz też wiem tylko tyle. A, i że ma siostrę Vanessę. Ale robię postępy. A nazwisko? I co? Mam po prostu zapytać się :Jak masz na nazwisko? Czy to stosowne? Z zamyślenia wyrwał mnie grzmot. Następnie pogasły wszystkie światła.
- Poczekaj. Postaram się znaleźć jakąś lampkę czy coś - oznajmiłem i ruszyłem  do przodu trzymając ręce przed sobą. Szukałem, szukałem i szukałem, ale w końcu znalazłem. Dość duża latarka. Jak ją postawię na stole da światło na cały pokój. Skierowałem się więc w stronę salonu, przyświecając sobie latarką. Gdy dotarłem na miejsce zastałem Laurę śpiącą. Skuliła się w kłębek na sofie, niczym kotek. Naprawdę długo musiało mnie nie być. Z trudem powstrzymałem chęć ucałowania jej w policzek. Wyjąłem z szafki koc i przykryłem dziewczynę.
- Dobranoc - szepnąłem cichutko zakładając niesforny kosmyk włosów brunetki za jej ucho.
Pomimo, że było ciemno, a ona spała, chciałem przy nie zostać. Czuć jej obecność. Usadowiłem się więc na fotelu i sam nie wiem kiedy zasnąłem.

________________________________________________________________________
Szemano! Co tam jak tam? U mnie rozdział 5 ! Jeej xD
Jak sobie pomyślę o moim gimbazjum to ... ugh
A muszę, bo trzeba skompletować wszystko :/
Ale zostało jeszcze trochę wolnego!
Radujmy się tym!
A może zrobimy taki deal:
6 komentarzy = następny rozdzialik?  Hm?
Pozdrowionka
~Rose


niedziela, 10 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 4

      Wpatrywałam się w mojego wybawcę z ogromną nadzieją. Czemu? Czy aż tak bardzo chciałam, aby chłopak który teraz trzyma mnie w swych ramionach okazał się tym, który cztery lata temu pomógł mi wejść na koncert Maroon 5 ? Odpowiedź : TAK ! Przez cały rok od naszego spotkania prawie codziennie o nim myślałam. Budziłam się z nadzieją, że go spotkam. Dlaczego? Co on w sobie ma? Czemu nie mogłam zapomnieć? Długo się nad tym zastanawiałam i stwierdziłam, że wyjaśnienie jest tylko jedno ...
Miałam czternaście lat i niewielu znajomych. On, choć mnie nie znał, pomógł mi, pocieszył, był dla mnie miły. Przez ten czyn dobrze go zapamiętałam, ponieważ nikt nigdy nie zachował się względem mnie tak miło. To na pewno o to chodzi, prawda? Bo niby o co innego?

      Ta chwila była magiczna. Scena jak z bajki. Chłopak trzyma w swych ramionach dziewczynę, którą ocalił przed upadkiem. Stoją tak w deszczu i wpatrują się w siebie. Jak zakochani. Ale "nic nie może przecież wiecznie trwać". W pewnym momencie drogą nadjechała ciężarówka. Widać, że kierowcy się spieszyło. Na pewno przekroczył dozwoloną prędkość. Pędził jak błyskawica. I gdy koło nas przejeżdżał, wjechał w ogromną kałużę znajdującą się na ulicy. Cała jej zawartość chlusnęła na nas. Wody było tak dużo, że chłopak (kiedy dostał wodą) stracił równowagę i runął na ziemię. Wraz ze mną oczywiście. Wylądowaliśmy w dość jednoznacznej pozycji. Ja leżałam na chodniku na plecach, a prawą rękę trzymałam na torsie blondyna. Nie żebym miała jakieś prowokacyjne zamiary. Po prostu nie chciałam, aby mój wybawca zwalił się na mnie. On natomiast...no cóż. Leżał na mnie przód swego ciała podpierając na rękach. Nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Zbyt blisko. Nastała chwila ciszy. Ale tylko chwila. Zaraz oboje wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem. Chłopak opadł na chodnik i leżał obok mnie. Wciąż padał na nas deszcz, a my leżeliśmy i śmialiśmy się jak głupi.
 Zazwyczaj jestem rozsądna. Staram się przewidzieć jakie konsekwencje pociągną za sobą moje wybory. Ale nie teraz. Nie myślałam o katarze czy przeziębieniu. Moje codzienne opanowanie gdzieś zniknęło. Kierowałam się przeczuciem.
     Ludzie za dużo myślą. Czasem powinni kierować się instynktem. Dajmy na to mnie. Gdybym postanowiła przeczekać deszcz w teatrze, pewnie nie spotkałabym tego chłopaka. A tak - cieszę się chwilą i czuje się wyjątkowo dobrze. Nawet nie wiem czy ten blondyn to Ross. (a jak to jakiś zboczeniec? O.o Eee...na pewno nie. Zboczeńcy są dużo brzydsi ^^ )
Za dużo myśląc można zniszczyć samego siebie. Zawsze w życiu jest jakieś "ale". Jeśli będziemy się do niego dostosowywać, nie spełnimy naszych marzeń. Nasze życie będzie szare, smutne i monotonne. Nigdy bym nie pomyślała, że będę leżeć w centrum Miami na chodniku w taką ulewę. A co dopiero, że będę się chichrać jak głupia z Bóg wie czego.
     Po chwili jednak mój świetny nastrój się pogorszył. Dalej się śmiałam, ale ogarnęło mnie przenikliwe zimno, które dostało się aż do kości. No tak. W końcu zimna woda z kałuży nie służy takiemu zmarzluchowi jak ja. Będę musiała się się podnieść.
Chłopak jednak mnie ubiegł. Wstał jako pierwszy, wyciągnął do mnie rękę i powiedział:
- Choć, pomogę ci.
Chętnie skorzystałam z pomocy i już po chwili staliśmy znów blisko siebie. Pomiędzy nami po raz kolejny zapadła cisza. Nie wiedziałam jak zacząć, co powiedzieć.
- Więc...- zaczęłam i momentalnie się zacięłam
Blondyn tylko wpatrywał się we mnie tymi swoimi słodziaśnymi oczkami.
- To ty Laura? - zapytał a na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech
Teraz wiedziałam już na pewno. To on.
- Tak Ross - odparłam
Wtedy i na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
Nagle niebo rozświetlił błysk a po chwili usłyszałam straszliwy grzmot. Aż podskoczyłam z przerażenia.
- Gdzie mieszkasz? - zapytał blondasek - Lepiej odprowadzę cię do domu. Coś czuję, że szykuje się porządna burza. - dodał patrząc na chmury
- Nie musisz zawracać sobie mną głowy - odparłam pospiesznie 
Chłopak znów przeniósł swoje spojrzenie na mnie
- Nie zostawię cię samej. Nie ma mowy. Przecież nie masz nawet parasola.
Tu miał rację. Moje przesłuchanie się przedłużyło i jest już późno, a na dodatek chmury deszczowe zasłoniły całe niebo, więc jest trochę ciemno. Wystarczająco, żebym nie rozpoznała drogi do domu.
- Sommerstreet 28 - poinformowałam chłopaka.
- To daleko stąd, co najmniej 30 minut drogi. - tu zamyślił się na chwilę - Pójdziemy do mnie
- Co? Nie nie...ja wrócę do siebie i ...
- Jeszcze mi się zgubisz. U mnie będziemy za parę minut, a tam się osuszysz i ogrzejesz. Nie chcę, abyś się rozchorowała - powiedział z troską
- Ross nie mogę, przecież ...
- Laura, proszę - prawie wyszeptał i spojrzał na mnie w taki sposób, że aż zaparło mi dech.
Miałam jakieś wyjście? Nie wygram z jego oczętami. Poza tym do swojego domu i tak nie trafię.
- Dobrze - odpowiedziałam - Dziękuję - dodałam i spuściłam wzrok.
Od jakiegoś czasu jestem bardziej nieśmiała w stosunku co do chłopców. Jeśli to w ogóle jest możliwe. Nie przywykłam, aby ktoś się o mnie troszczył (nie liczę Van). Tylko raz byłam w związku. Mój chłopak traktował mnie po prostu źle, ale ja i tak go kochałam. Przynajmniej wtedy myślałam, że to miłość. Jakoś dawałam sobie radę z jego chamskimi odzywkami i niejednokrotnie czynami. Jednak on zerwał ze mną, a może odpowiedniej byłoby powiedzieć "porzucił mnie"? I to w najbardziej niegodziwy sposób jaki mogę sobie wyobrazić. Od tamtego czasu do wszystkich podchodzę z dystansem. Nie chcę, aby ktoś zranił mnie tak jak on - Georg. Samo myślenie o nim wzbudza we mnie nienawiść. I po tym co ten frajer mi powiedział, gdy ze mną zrywał ... Ja. Ja po prostu myślę, że wszyscy
 patrzą na mnie z ukosa i drwią ze mnie. Nawet tu, daleko od starego domu. A miałam nadzieję, że to uczucie minie. Zapomnę. Nagle z rozmyślań wyrwał mnie ten piękny głos.
- Widziałaś mój parasol? - zapytał Ross rozglądając się się dookoła.
Więc także zaczęłam szukać przedmiotu. I po chwili znalazłam. Leżał na ulicy. Całkowicie zmiażdżony przez ciężarówkę.
- Eee...Ross? Chyba muszę odkupić ci parasol - powiedziałam zmieszana i wbiłam wzrok w ulicę
- Jak dobrze, że wziąłem parasol Rockiego! - usłyszałam w odpowiedzi - Nie musisz mi nic odkupywać. Mój Henio śpi sobie w domu wśród skarpetek.
Zaraz zaraz. O czym on mówi? O bracie? O koledze? Bo chyba nie mówi o parasolu, prawda?
Nagle niebo znów rozbłysło i usłyszałam grzmot głośniejszy niż poprzednio, zerwał się wiatr.
- Będziemy musieli pobiec. W przeciwnym razie znajdziemy się w poważnych kłopotach. Zaraz rozpęta się tu piekło. - chłopak zlustrował mnie wzrokiem - Dasz radę?
Domyśliłam się o co chodzi. Buty na obcasie i sukienka nie są zbyt dobrym strojem sportowym.
- Ja nie dam rady? Proszę cię - odparłam z pewnością w głosie
- Dobrze w takim razie ...  co ty robisz?
- Zdejmuję buty, nie widać? - zapytałam jakby to było coś oczywistego
Miałam już za sobą kawałek przebiegnięty w tych obcasach. I wiem jedno - już nigdy nie będę w nich biegać. Z moim szczęściem w najlepszym wypadku złamałabym nogę. Wzięłam swoje obuwie do ręki i rzekłam.
- Prowadź
Po tym słowie chłopak zaczął biec, a ja ruszyłam za nim. Wspominałam już, że ma okropnego pecha? Nie? To wspomnę teraz. Na początku biegliśmy chodnikiem, ale ten po chwili się skończył. Nie wiedziałam o tym, bo niby skąd miałam wiedzieć. Spadek był tak duży, że straciłam równowagę i wygrzmociłam o ziemię.
- Auć - syknęłam i potarłam swój obolały zadek
Odpowiedział mi rozbawiony głos
- Nie wiesz, że nigdy nie dokończyli tego chodnika?
- No bardzo przepraszam, że w ciągu dwóch dni nie poznałam każdego chodnika w Miami - powiedziałam sarkastycznie mrużąc oczy. Następnie skrzyżowałam ręce i zrobiłam obrażoną minę. - Tak przy okazji, nie uważam aby to było takie zabawne - dodałam
- No już nie dąsaj się - powiedział Ross i dotknął mój nosek
Po tym geście po moim ciele rozeszło się mrowienie, które po chwili zamieniło się w przyjemne ciepło "Laura, co się z tobą dzieje?" - zapytałam się w myślach
- Daj mi rękę - powiedział blondyn - Pobiegniemy razem. Może wtedy się nie zabijesz - dodał, a w jego oczach znów zobaczyłam iskierki rozbawienia
Chwilę się wahałam. Wciąż pamiętałam, że obiecałam sobie zachowywać dystans. Nieufnie spojrzałam na jego rękę. Jakbym bała się, że coś mi zrobi.
- Przecież nie gryzę - rzucił wciąż się uśmiechając.
Jeszcze chwilkę siedziałam nieruchomo, po czym niepewnie podałam mu rękę.
Przez całą trasę udało mi się nie zaliczyć już ani jednej gleby i po jakimś czasie blondyn otwierał już drzwi do swojego domu. Przepuścił mnie w nich, przez co oblałam się rumieńcem. Miałam nadzieję, że w ciemności jaka panowała w mieszkaniu nie było tego widać.
- Hm. Widocznie moja rodzinka pojechała gdzieś beze mnie.
"Bogu dzięki" pomyślałam. Jeszcze tego brakowało, żeby cała jego rodzina mnie witała. Jeszcze pewnie ktoś rzuciłby w żartach, że ładna z nas para. Wszyscy by się śmiali, a ja spaliłabym buraka. Tego bym nie przeżyła.
- Choć ze mną - rzekł Ross - Musisz się przebrać
- Ale ja nie mam ubrań - odparłam mało inteligentnie
- Wiem. Za to moja siostra ma mnóstwo. Nie obrazi się, jak coś pożyczysz - rzucił i pociągnął mnie za sobą na górę
Stanęliśmy przed drzwiami z napisem:


"Gniazdko Rydel.

    Kosmitom wstęp wzbroniony"

Rydel? Jaki zbieg okoliczności.
- Ciekawe...
- Co? - zapytał blondyn
- Dziś rano poznałam jakąś Rydel. To pewnie popularne imię tutaj.
- Jaką Rydel? - dociekał
- Lynch. Rydel Lynch.
Chłopak tylko się uśmiechnął i odrzekł:
- Tym bardziej moja siostra nie będzie zła jak coś sobie pożyczysz.
Nie zrozumiałam go, więc tylko zmarszczyłam brwi. O co mu chodzi?
- Wejdź do środka i coś sobie wybierz, a ja pójdę do siebie. Zaraz wracam - poinformował mnie chłopak i ruszył na koniec korytarza.
Odprowadziłam go wzrokiem. Jak tak można no. Pierwszy raz jestem u niego w domu...Co ja gadam? Widzimy się pierwszy raz od czterech lat, drugi raz w życiu, a on na luzie mi mówi, że mam sobie wejść do pokoju jego siostry, pogrzebać w jej rzeczach i wziąć sobie od niej jakieś ubranie. No co za człowiek. 
Chwilę jeszcze tak stałam i wpadłam na pewien pomysł. Jeśli dopisze mi szczęście znajdę w pokoju Rydel suszarkę. Wtedy wysuszę moją sukienkę i nie będę musiała grzebać w jej rzeczach. Niepewnie złapałam za klamkę i pociągnęłam drzwi. I nic. Zamknięte. Wtedy w moje oczy rzuciła się różowa karteczka z napisem:


"Jeśli chcesz wejść, zapukaj. Jak będę w środku, może otworzę. A jak mnie nie ma, to nawet nie próbuj otworzyć. Zmieniłam zamek w drzwiach na najmocniejszy jaki mają w Miami. Nawet Twoje gryzienie Rocky nic nie da.
Całuski
     Rydel ♥ "

"No to to jest oryginalne" - pomyślałam. Ale co teraz? Jedynym rozwiązaniem jest chyba pójść do Rossa. Nie będę tak stać na korytarzu zwłaszcza, że zamoczę im dywan. Ciągle kapie ze mnie deszcz. Obróciłam się więc na pięcie i ruszyłam na koniec korytarza gdzie, jak miałam nadzieję, znajduje się pokój chłopaka. Dziwnie się czułam. Taki duży, obcy dom. W dodatku panuje tu taka cisza. Szłam prawie na palcach. Wydawało mi się, że nawet najmniejszy dźwięk jaki bym z siebie wydała, zakłóciłby panujący tu spokój. Minęłam po drodze licznie drzwi. Na jednych nie było na pisane nic, a na innych imiona. Wspomniane wcześniej: "Rydel" oraz "Riker", "Rocky", "Ryland", "Ellington". Już byłam blisko końca korytarza, gdy na ścianie zobaczyłam obraz. Namalowana na nich była rodzina. Chciałam przyjrzeć się jej bliżej, więc podeszłam do przeciwległej ściany. Zobaczyłam obejmujących się kobietę i mężczyznę. Zapewne rodziców reszty osób widniejących na malowidle. Wśród nich rozpoznałam Rossa i ... Rydel? Na tabliczce powieszonej pod obrazem przeczytałam:

"THE LYNCH FAMILY"

Czyli Ross i Rydel to rodzeństwo! To wiele wyjaśnia! Dokładnie przyjrzałam się reszcie postaci widniejących na malunku. Próbowałam zapamiętać ich twarze i wtedy usłyszałam kolejny grzmot. O wiele głośniejszy od poprzednich. Przestraszona odwróciłam się w stronę pokoju Rossa i ruszyłam przed siebie. Odchodząc rzuciłam ostatnie spojrzenie w stronę obrazu. Po chwili stałam pod pokojem blondyna.
- Ross? - zapytałam cicho
- Wejdź - odparł
Otworzyłam więc drzwi i stanęłam jak wryta. Jakimś dziwnym sposobem z wrażenia zaschło mi w gardle, a moje serce przyspieszyło. Rozszerzonymi oczami wpatrywałam się w blondyna, który nie miał na sobie koszulki. Jeszcze nie zdążył się ubrać. Poczułam chęć dotknięcia jego umięśnionego ciała i ... Laura debilu ! Co ty wygadujesz ?! Co się z tobą dzieje? Po chwili uświadomiłam sobie, że najzwyczajniej w świecie gapię się na tors chłopaka. Momentalnie wbiłam wzrok w podłogę i pokryłam się szkarłatnym rumieńcem
- O co chodzi? - zapytał blondasek
- Ja...pokój Rydel...jest...zamknięty...na klucz - wydukałam
- Hm. Mogłem się tego spodziewać - powiedział raczej sam do siebie niż do mnie
Następnie podszedł do szafy i zaczął w niej czegoś szukać. Po chwili pokazał mi się z wyrazem tryumfu na twarzy i wręczył mi spodnie od dresu, podkoszulek i bluzę. Byłam zbyt przejęta wcześniejszym widokiem żeby cokolwiek powiedzieć lub zrobić
- Możesz się w to przebrać - oznajmił - Pewnie te rzeczy będą na ciebie za duże ale lepsze to niż nic. Tam jest łazienka - wskazał ręką na drzwi z lewej strony.
- Dziękuje - powiedziałam wciąż speszona i weszłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
"Oddychaj" powtarzałam sobie w myślach. Co mnie opętało? Szybko podeszłam do umywalki i obmyłam twarz zimną wodą. Teraz lepiej. Spojrzałam do lusterka. Z moich policzków powoli schodził rumieniec. Mam nadzieję, że jakimś cudem Ross go nie zauważył. Hm. Wyglądałam całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, co dziś przeszłam. Zrzuciłam z siebie ubranie. Oczywiście sukienka do wyrzucenia. Wzięłam więc moje buty i owinęłam w zniszczony strój. Niech przynajmniej one przeżyją ten dzień. Następnie założyłam spodnie, które momentalnie się ze mnie zsunęły. "Trochę za duże" , tak? Dobrze, że w pasie zamiast gumki miały sznurek. Owinęłam się nim dwa razy po czym zawiązałam jak najmocniej. Jeszcze tego mi brakuje, żeby portki mi spadły.  Nogawki musiałam podwinąć co najmniej 4 razy. Ale udało się. Z koszulką nie było problemu, natomiast rękawy od bluzy podciągnęłam i gotowe. Wyglądałam jak chłopczyca, ale spoko. Wzięłam więc do ręki stare rzeczy i wyszłam z łazienki.
Zobaczyłam, że Ross czeka na mnie w swoim pokoju. Leżał na łóżku i wydawało mi się, że śpi. Dokładniej mu się przyglądnęłam. Stwierdziłam, że ma już kompletny strój i się zasmuciłam. Chciałam jeszcze pooglądać go bez koszulki, bo...ogarnij się ( -,- )
Podeszłam cichutko do łóżka blondyna.
- Ross? - wyszeptałam
- BUARARAAJGSSVHGA !!! - krzyknął nagle zrywając się do pozycji stojącej
Przerażona odskoczyłam od niego i wpadłam na ścianę. Chłopak tylko zaczął się śmiać. Chichrał się jak opętany. Glebnął na ziemię i trzymając się za brzuch turlał się po niej.
Nienawidziłam gdy ktoś mnie straszył. Nawet Van dostawała ode mnie za to bęcki.  Jego jeszcze nie znam, więc nie wypada go bić. Zacisnęłam więc zęby i zmrużyłam oczy. Patrzyłam na niego z mordem w oczach. Ross, kiedy w końcu się ogarnął, podszedł do mnie wciąż się uśmiechając
- A co jakbym na zawał zeszła no? - zapytałam urażona
- Tego bym sobie nie darował
- Pff - prychnęłam i obróciłam się do niego tyłem
Blondyn podszedł do mnie i zapytał kuszącym tonem
- W ramach przeprosin zrobię ci kakałko, chcesz?
Na te słowa moje oczy się zaświeciły. Ja kocham kakałko! Kakałko jest rozwiązaniem wszystkich problemów! 
- Ale i tak się zemszczę - rzuciłam obojętnie i dumnie wyszłam z pokoju.

________________________________________________________________________
Hejo!
Jest i rozdział 4! Dziś nie będę ględzić. Tylko jedna rzecz:
Dziękuje Wam! Dziękuje, że jesteście i że piszecie takie miłe komentarze!  Miód oblewa me serce i rozpływam się w tych słowach ... zaraz? co? xD No nie ważne.
Po prostu : DZIĘKUJĘ! <3

PS. Nie wiem, czy Ross szukał pomidora, ale chyba go teraz znalazł. Chociaż do Lau chyba bardziej pasuje ogórek nie? Jest taki szczuplejszy i... koniec z żółtym serem -.- ma na mnie zły wpływ :/

~Rose

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 3

~Laura~
Gdy tylko weszłam do domu usłyszałam przeraźliwy huk. To Van biegła w moim kierunku jak torpeda.
- JEEEJ ! JEDZONKO ! - wykrzyknęła uradowana
- Wiesz, że jeszcze musisz coś przygotować z tych produktów, co nie? - zapytałam a jej mina momentalnie zrzedła - No już. Za to, że jesteś tak fajną siostrą i że załatwiłaś nam ten dom zrobię ci śniadanko - dodałam
- Dziękuje Lauruś ! - powiedziała i usiadła na krześle koło stołu
Ja tymczasem nalałam do garnka wody i wrzuciłam do niej parówki. Wiem, że to mało oryginalne danie, ale nie miałam siły na nic innego.
- Wiesz co ? - zapytała po chwili ciszy Van
- Nic nie wiem - odparłam i wzięłam się za robienie herbaty
- Więc. Nie mówiłam ci o tym wcześniej, bo było zamieszanie z przeprowadzką i ...
- Van? Czy coś się z tobą dzieje? Jesteś chora?
- Nic złego się nie ...
- Tylko nie mów, że jesteś w ciąży! - przerwałam jej podekscytowana
- Co ?!
- Aaa! Mam rację! Będę ciocią! Van to geni...
- Dasz mi w końcu dojść do słowa?! - krzyknęła nieźle zdenerwowana
- Ale ja ... jasne.
- To tak. Wiem, że masz ogromny talent aktorski i muzyczny...
- Te moje wypociny to nie ogromny talent - po raz kolejny jej przerwałam
- Jak jeszcze raz mi przerwiesz to wyrwę nogę od tego stołu i wbije ci ją w oko - na te słowa otworzyłam oczy ze zdumienia i gestem pokazałam że będę cicho
- Dobrze wiesz - kontynuowała Van - że ostatnio sporo czasu spędziłam nad szukaniem pracy jako aktorka. Nie zapomniałam jednak, że prosiłaś mnie o znalezienie czegoś dla ciebie.
To prawda. Lubię grać. Może wolałabym śpiewać, ale ostatnio zauważyłam coś dziwnego. Nasi rodzice niby przysyłają nam pieniądze (tak mówi Van), ale ja jej nie wierzę. Od dwóch lat nie przyjechali do nas - zawsze te "pilne sprawy". Od dłuższego czasu nie piszą, nie dzwonią. Wydaje mi się, że o nas zapomnieli. Że tam jest im lepiej. Bez obciążenia jakim są dzieci. Nigdy nie poruszam tego tematu w rozmowach z moją siostrą. To dla mnie bolesne. Niby przewiduję, dlaczego nami się nie interesują, ale ciągle wmawiam sobie, że to nieprawda. "Tak mi się wydaje, bo byłam zbyt do nich przywiązana." 
"Po prostu tęsknie."
 Obawiam się jednak, że te "wytłumaczenia" są bez sensu. Wiem, że będę musiała porozmawiać z Ness o tej całej sytuacji, ale nie jestem gotowa. Nie wiem czy w ogóle będę.
No i kwestia tych pieniędzy. 
Na oko wszystko jest tak jak dawniej. Na początku miesiąca Van odbiera przesyłkę, w której rodzicie wysyłają nam środki do życia. Jednak od jakiegoś czasu nie chodzimy na wspólne zakupy. Kiedyś co miesiąc chodziłam wraz z siostrą na wspólny shopping. Kupowałyśmy wtedy ubrania i drobne rzeczy do domu. Ostatnio Ness unikała tego wypadu. To ból brzucha, to spotkania z Avanem. Już nie przypominam jej o wspólnych zakupach. Coraz rzadziej wychodzimy gdziekolwiek, a gdy już gdzieś pójdziemy, Van nic sobie nie kupuje. Nie chcę być dla niej obciążeniem. Ona oszczędza, abym ja mogła mieć więcej. To nie fair. Praca w jakimś serialu lub filmie sprawiłaby, że i ja będę zarabiać. Będę płacić za własne zachcianki, a moja siostra nie będzie rezygnować ze swoich. Kiedy odważę się na rozmowę, będziemy w tym razem. I będzie nam łatwiej.
- I gdy tak sobie szukałam znalazłam idealny serial dla ciebie. Nazywa się "Austin & Ally". Opowiada historię pewnego siebie, energicznego muzyka Austina Moona i nieśmiałej choć bardzo utalentowanej tekściarki Ally Downson. W tej roli widzę oczywiście ciebie. Tak czy tak. Oboje postanawiają połączyć swoje siły, aby podbić rynek muzyczny. - skończyła swój monolog Ness
To jest genialne! Aktorstwo połączone z muzyką. Spełnienie marzeń! I jeszcze będą mi za to płacić!
- Jesteś niesamowita ! - krzyknęłam i rzuciłam się na szyję mojej siostry całując ją w policzek
- No wiem - odparła dumna
- To...kiedy odbywa się przesłuchanie?
- Hm...czekaj czekaj. Za jakieś...trzy godziny?
- Że co ?! - zakrztusiłam się herbatą, którą popijałam a moja mina wyglądała tak :



- No trzy godzinki czasu.
- I ja mam niby zdążyć?!
- A to jakiś problem?
- ... - tu po prostu spojrzałam na nią z miną "Are you fucking kidding me?" - po czym pognałam jak błyskawica na górę
- A moje śniadanko? - wykrzyczała zdruzgotana Van
- Zrobię ci jutro jeśli będziesz grzeczna. Dziś trochę nie mam czasu - rzuciłam na odczepne i zamknęłam swój pokój na klucz.
Teraz nikt i nic nie może mi przeszkadzać. Poszukałam więc w internecie informacji dotyczących przesłuchania. Na moje szczęście Ness się pomyliła. Casting jest godzinę później - o 14. To daje mi cztery godziny czasu. Ale jeszcze muszę odjąć godzinę na dojście. Czyli z powrotem trzy godzinki. Zaczęłam więc dokładnie czytać o przesłuchaniu. Godzina 14.00. Teatr w centrum Miami. I tak. Trzeba odegrać jakąś scenę, którą dostaniemy na miejscu, zapozować do kilku zdjęć, odpowiedzieć na parę pytań i zaśpiewać piosenkę. Czyli tylko muszę przygotować piosenkę. Dla mnie spoko. Wybrałam taką, której słowa mniej więcej znałam - Maroon 5 "One More Night" . Następnie wydrukowałam jej tekst i nauczyłam się go w 100% na pamięć. Potem prześpiewałam sobie ten utwór kilka razy. Piosenka gotowa. Zerknęłam na zegarek 11.30. Teraz pora na wybranie stroju. Stałam przy szafie pół godziny aż w końcu wybrałam to:





O 13.00 muszę koniecznie wyjść. Czyli mam godzinę na prysznic, przebranie się itp. Powinnam zdążyć. Nie zastanawiając się więcej poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. No cóż...przynajmniej miałam taki zamiar. Cieplutka woda, która po mnie spływała, szybko mnie odprężyła. Szampon i żel do kąpieli o zapachu jabłkowym sprawiły, że odpłynęłam. Popadłam w swój własny, dziwny rodzaj transu. Po jakimś czasie usłyszałam dźwięk spuszczanej wody. W tym momencie ciepłe strumienie zamieniły się w lodowate. Błyskawicznie wyskoczyłam z kabiny. Już wiem jakie są minusy posiadania oddzielnych łazienek. Już ja o to zadbam, aby i Van się o tym przekonała. Na własnej skórze oczywiście. Niechętnie wzięłam do dłoni ręcznik i dokładnie się wytarłam. Następnie włożyłam na siebie wcześniej przygotowany zestaw oraz rozczesałam i lekko zakręciłam włosy. Na sam koniec zrobiłam sobie wodoodporny makijaż (na wszelki wypadek) i gotowa wyszłam z łazienki. Od niechcenia zerknęłam na zegarek. 13.13 ... CO ?! KTÓRA ?! Teraz to na pewno się spóźnię. Nie zastanawiając się nad niczym z prędkością światła zbiegłam na dół.
- Laura, a nie.... - zaczęła Van przyglądając mi się
- Nie mam czasu! Pa! - krzyknęłam i wybiegłam z domu.
Biegłam. Biegłam cały czas. Nawet udało mi się pomylić drogę i straciłam 10 minut na szukanie właściwego kierunku. Dobrze, że ćwiczyłam zawsze na wf-ie. Przynajmniej mam trochę wyrobioną kondycję. Do teatru wpadłam o godzinie 13.59. Dokładnie dwadzieścia sekund później przywitał nas jakiś mężczyzna. Podziękował za przybycie i wyjaśnił jak wszystko będzie wyglądać. No w sumie to powiedział to co było napisane w ogłoszeniu. Dodał tylko, że osoby do określonej roli będą wchodzić do sali pojedynczo. Po ogłoszeniach wstępnych zawołał do salki przesłuchań pierwszą osobę. Wtedy spojrzałam na resztę dziewczyn. I mnie zatkało. Przede mną stało co najmniej 40 dziewczyn. Niesamowitych dziewczyn. Większość z nich mogłaby zostać modelkami. 
"Spokojnie Laura. Ally jest taką cichą myszką - podobnie jak ty. Do jej postaci nie pasuje taka miss świata jak te tu" - tłumaczyłam sobie.
Po jakichś piętnastu minutach z sali wyszła pierwsza kandydatka. Stanęła przed nami, zarzuciła włosami i oświadczyła:
- Już mam tę rolę. Możecie stąd spierdalać. Mój stary jest najlepszym przyjacielem reżysera! Poza tym : Ja mam styl, kasę, piękną buźkę, ogrom talentu. Przy mnie jesteście niczym.
 N - I - Y - Z - C - M  ! Rozumacie? A więc wypierdalać!
Co to za dziewucha? I literować nie potrafi. Chyba już ją gdzieś widziałam, ale wtedy była taka skromna, miła, uczynna. Ale to show-biznes. Racja. Sami kłamcy. 
Po jej słowach kilka dziewczyn wyszło. Biedne. Zwątpiły w swoje siły.
Skąd się biorą takie babska jak ta tu ?!
Godziny mijały, przesłuchanie trwało, było nas coraz mniej. Czym bliżej drzwi tym bardziej się denerwowałam. I wtedy uświadomiłam sobie coś jeszcze. Jestem ostatnia, czyli wejdę do sali, gdy jury będzie znudzone, zniechęcone i pewnie z garstką faworytów. To jeszcze bardziej obniża moje szanse na dostanie tej roli. W mojej głowie kłębiło się coraz więcej okropnych myśli. Snułam najgorsze scenariusze. Z niezbadanej otchłani, jaką jest moja wyobraźnia wyrwał mnie głos wyczytujący moje imię. Już czas. Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Po chwili znalazłam się w sali przesłuchań. I wtedy cały stres się ulotnił. Pękł niczym bańka mydlana i odpłynął. Stanęłam przed jury i grzecznie się przywitałam. Ktoś odbąknął, a reszta wysłała mi znużone spojrzenia. "No nie fajnie" - pomyślałam - "Ale teraz się nie poddam. Co to to nie."
Następnie kazano mi śpiewać. Zaśpiewałam więc i zauważyłam, że parę osób zaczęło przyglądać mi się z zainteresowaniem. Parę zdjęć i coraz więcej ciekawych spojrzeń zwróconych ku mnie. Na koniec pytania. Na wszystkie starałam się odpowiadać grzecznie, wyczerpująco i nie przechwalać się. Chyba wszystko wyszło dobrze, a nawet bardzo dobrze. Na samym końcu pożegnałam się, podziękowałam za przesłuchanie i wyszłam.
Gdy tylko stanęłam za drzwiami odetchnęłam z ulgą. Już po wszystkim. Byłam wyjątkowo zadowolona z siebie. Chyba mam szansę na tę rolę. Zerknęłam na zegar ścienny przy drzwiach wyjściowych z teatru. Późno już. Muszę się zbierać, bo zaraz będzie ciemno, a po ciemku to na pewno nie trafię do domu. Skierowałam się więc do drzwi wyjściowych. A tu niespodzianka. Pada deszcz. W sumie, to nigdy nie widziałam takiej ulewy. Ale w końcu po co ma się siostrę? Zadzwonię po nią. Wyciągnęłam więc automatycznie rękę na wysokość pasa w poszukiwaniu torebki. Nie było jej. Zaczęłam się denerwować. W niej jest wszystko ! Pieniądze, dokumenty, klucze, telefon...i wtedy wszystko stało się jasne. Tak się spieszyłam, że zapomniałam torebki z domu. Świetnie. Ale teatr jest otwarty do 23.00. Postanowiłam, że przeczekam deszcz w środku. Już otworzyłam drzwi, gdy nagle jakaś dziwna siła kazała mi zawrócić. Poczułam, że nie mogę tu zostać. Muszę wracać. W sumie co z tego, że leje? Raz się żyje, co nie?
A więc - Van i jej samochód odpadają, taksówka odpada, autobus odpada. Może autostop? Z nadzieją zaczęłam rozglądać się dookoła. Na moje nieszczęście w pobliżu nie było ani jednego pojazdu. W końcu kto włóczyłby się po takim deszczu? Nawet nie mam parasola. Ale trudno. Pozostaje mi spacerek. Może nawet uda mi się wstąpić do jakichś sklepów po drodze - dałyby mi osłonę przed ulewą. Uważnie zaczęłam obserwować budynki dookoła. Jest. Warzywniak. Jakieś 200 metrów ode mnie. Dam radę. To będzie mój pierwszy przystanek. Dziękuje człowiekowi, który wymyślił wodoodporny makijaż. Wielbię Cię Heleno Rubinstein* !
Nie zwlekając ani chwili dłużej zamknęłam oczy i pognałam co sił w nogach w stronę wspomnianego wcześniej budynku. Oczywiście nie odbyło się bez problemów. Cała ja !
Sukienka i buty na obcasie nie ułatwiają biegu - uwierzcie mi. Po 10 sekundach byłam już cała mokra. Dodatkowo biegnąc stanęłam na śliskiej gazecie leżącej w kałuży. Brawo ja. Naturalnie poślizgnęłam się. Zaczęłam się wywracać. Obity tyłek gwarantowany. Już nawet zamknęłam oczy. I wtedy wszystko zaczęło się dziać jakby w zwolnionym tempie. Jakieś silne ramiona złapały mnie i uchroniły przed upadkiem. Otworzyłam oczy. Pierwszym co zobaczyłam była blond czupryna. Krople deszczu zaczęły po niej spływać. Chłopak wyrzucił swój parasol, aby móc mnie złapać. Przesunęłam twarz z włosów na twarz mego wybawcy. I wtedy One mnie pochłonęły. Oczy. Oczy w kolorze płynnej czekolady. Zauważyłam w nich iskierki rozbawienia. Po prostu zatraciłam się w tym spojrzeniu. Poczułam się dziwnie. Jakbym już kiedyś widziała tego chłopaka. Z transu wyrwał mnie rozbawiony głos
- Na przyszłość radzę uważać.
Chwila chwila. Ja go znam. Te włosy, ta buźka, ten głos, te oczy...to niemożliwe. Nie po tylu latach. Nie tu. Nie teraz. Moje oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, ale i z dziwnego poczucia szczęścia.
- Ross? - wyszeptałam wciąż wpatrując się w blondyna, jakbym w jego twarzy szukała odpowiedzi.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nareszcie! Nom to pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy.
Przepraszam, że rozdział dopiero dziś - miał być wczoraj, ale
Rodzinka ! Tak jest odwiedzinki, a co za tym idzie, opieka nad 3-letnią kuzynką. Do tego porządki i mnóstwo innych rzeczy, którymi nie będę Was zanudzać.
Rozdział jakoś szczególnie mi się nie podoba. Pisałam go przez cztery dni po trochę, gdy tylko znalazłam wolną chwilę. Tak więc ten rozdział to bardziej złączenie kilku kiepskich części niż jedna, ładna całość. wszystko tu działo się trochę za szybko. Obiecuję poprawę :D
 Mam nadzieję, że następne będą lepsiejsze :3

PS. Dziękuje, że jesteście !



* to prawda; w 1939 roku Helena Rubinstein wynalazła pierwszą na świecie wodoodporną maskarę; taka ciekawostka ^^